Polska 120
Scenariusz
i reżyseria: Martyna Majewska
Scenografia:
Anna Haudek
Muzyka:
Dawid Majewski
Projekcje:
Jakub Lech
Gdy
18 października za pośrednictwem bardzo popularnego media
społecznościowego, dotarła do mnie wieść o premierze spektaklu
"Polska 120" w wykonaniu aktorów Teatru Lalki i Aktora w
Wałbrzychu- nie wahałam się ani przez moment. Wiedziałam, że
jako rodowita walimianka i poniekąd pasjonatka teatru w każdej
formie- będę musiała znaleźć się 12 listopada w sali kinowej
Centrum Kultury i Turystyki w Walimiu. I...zapomniałam o nim. Na
śmierć i niefortunnie można by rzec. W przeddzień premiery,
postanowiłam jednak nie rezygnować z tej szansy.
Dziś
inaczej, niż w przypadku dwóch pierwszych recenzji- nie skupimy się
ani na książce, ani na mandze, lecz właśnie nad "Polska
120". Będzie to pewnego rodzaju odstępstwo od normy, które
mam nadzieję- będzie odstępstwem częstym i mile widzianym. I choć
na co dzień, moje zainteresowanie historią, jest w porównaniu do
polonistyki, literatury i języków obcych dość nikłe, tak po
przeczytaniu z czym to się je...Podjęłam decyzję o pójściu na
spektakl.
"Na
strychu pewnej walimskiej kamienicy w starych walizkach znajdowało
się pudełko ze 120 kliszami fotograficznymi z lat 1947 – 1952. Na
czarno – białych zdjęciach ukazał się świat, którego już nie
ma: ludzie, miejsca, krajobrazy… Autorem zdjęć okazał się
pierwszy powojenny osadnik Walimia Filip Rozbicki – nieżyjący już
organista kościelny.
Zdarzenie to stało się inspiracją a jednocześnie zaczynem spektaklu muzycznego pt. „Polska 120” w reżyserii Martyny Majewskiej".- właśnie tak brzmiał opis spektaklu. Na sam spektakl zaś, szłam z wyjątkowo pozytywnym nastawieniem, przepełniona chęcią wzbogacenia swojej wiedzy o rejonie, który zamieszkuję nie od dziś. Historyczne dzieje Walimia, to temat rzeka, wciąż badany i niezmiennie odkrywany historie naszej gminy i tak naprawdę chyba nigdy nie uda nam się poznać wszystkich sekretów, skrywanych przez Sztolnie RIESE, Kompleks Włodarz, czy właśnie fotografie ŚP. Filipa Rozbickiego. Nigdy nie przypuszczałam, że na bazie ludzkich przeżyć, na bazie klisz, które zyskały "drugie życie", uda się stworzyć przedstawienie, które w warstwie wizualnej, muzycznej, aktorskiej przede wszystkim- spróbuje przybliżyć nam, jakie życie wiedli mieszkańcy Gminy Walim i- co wiem, że może zabrzmieć nieco powierzchownie- jakimi ludźmi byli. Oglądając w internecie zdjęcia z premiery, mającej miejsce 11 listopada, odruchowo pomyślałam, że jest to spektakl bardzo minimalistyczny, skromny, a zarazem poważny i niejako oczarowujący- dzięki wykorzystanym kliszom, które jako główny motyw przewodni, jaka cała inspiracja Pani Martyny Majewskiej w tworzeniu "Polska 120", wprowadzić miały widza w stan refleksji. A jak to wyglądało w rzeczywistości? Czy owa refleksja, zatroskanie o losy walimskich rodzin i zaduma nad powojennym życiem tego małego miasteczka, odnalazły w niej swoje odzwierciedlenie?
Zdarzenie to stało się inspiracją a jednocześnie zaczynem spektaklu muzycznego pt. „Polska 120” w reżyserii Martyny Majewskiej".- właśnie tak brzmiał opis spektaklu. Na sam spektakl zaś, szłam z wyjątkowo pozytywnym nastawieniem, przepełniona chęcią wzbogacenia swojej wiedzy o rejonie, który zamieszkuję nie od dziś. Historyczne dzieje Walimia, to temat rzeka, wciąż badany i niezmiennie odkrywany historie naszej gminy i tak naprawdę chyba nigdy nie uda nam się poznać wszystkich sekretów, skrywanych przez Sztolnie RIESE, Kompleks Włodarz, czy właśnie fotografie ŚP. Filipa Rozbickiego. Nigdy nie przypuszczałam, że na bazie ludzkich przeżyć, na bazie klisz, które zyskały "drugie życie", uda się stworzyć przedstawienie, które w warstwie wizualnej, muzycznej, aktorskiej przede wszystkim- spróbuje przybliżyć nam, jakie życie wiedli mieszkańcy Gminy Walim i- co wiem, że może zabrzmieć nieco powierzchownie- jakimi ludźmi byli. Oglądając w internecie zdjęcia z premiery, mającej miejsce 11 listopada, odruchowo pomyślałam, że jest to spektakl bardzo minimalistyczny, skromny, a zarazem poważny i niejako oczarowujący- dzięki wykorzystanym kliszom, które jako główny motyw przewodni, jaka cała inspiracja Pani Martyny Majewskiej w tworzeniu "Polska 120", wprowadzić miały widza w stan refleksji. A jak to wyglądało w rzeczywistości? Czy owa refleksja, zatroskanie o losy walimskich rodzin i zaduma nad powojennym życiem tego małego miasteczka, odnalazły w niej swoje odzwierciedlenie?
Spektakl
rozpoczął się z lekkim poślizgiem czasowym, jednak nie był to
poślizg na tyle duży, by móc odczuć dyskomfort. A kiedy już
rozpoczął się na dobre, czułam- muszę przyznać-lekki niepokój.
Rozbrzmiała muzyka, następnie w sali, po różnych jej stronach-
pojawili się aktorzy. Dominującym kolorem w ich kostiumach była
spokojna, stonowana biel. Później zrozumiałam, dlaczego akurat ta
barwa została wybrana, jakie miała znaczenie i co oznaczały
poszczególne stroje osób występujących. Z początku nie
wiedziałam, czego mam się spodziewać. Zwartej fabuły z fikcyjnymi
postaciami, opowiadającymi historię prawdziwą, choć (jak zostało
później powiedziane widzom), momentami nieco podkoloryzowaną i
wyolbrzymioną, czy może w 100% autentycznej, opowiedzianej w sposób
patetyczny i wyniosły. Bardzo miło się zaskoczyłam. Bohaterowie,
których mieliśmy okazję poznać, byli pewnego rodzaju
"personifikacjami", jeśli mogę tak to nazwać a
jednocześnie- nieżyjącą już ludnością z różnych stron
świata, która po II wojnie światowej, przybyła do Walimia. Z
różnych powodów. Mogłoby się wydawać, że każdy z nich był z
zupełnie innej bajki. Aczkolwiek, jeżeli to właśnie to małe
miasteczko na południowym-zachodzie Polski wybrali- musiało ich coś
łączyć. I tak- jedna z postaci odgrywała rolę "Wojny",
inna "Panny Młodej", kolejna "Młodej dziewczyny",
a jeszcze następna "Zawadiackiej Panienki". Każda z nich,
była zupełnie różna, a piosenki, które wykonywały, tworzące zdecydowaną większość występu, opowiadały różnorakie
wydarzenia, tworzące spójną, dającą pewien "Obraz
powojennego Walimia"- gdy połączyć je w jedno. Postacie
kobiece, charyzmatyczne i świetnie odegrane przez Annę Jezierską,
Katarzynę Kłaczek, Joannę Kowalską, Bożenę Oleszkiewicz i
Patrycję Rojecką, oprócz bardzo dobrego wokalu, nadającego śpiewanym
przez nie piosenkom- intensywnie odczuwalny ładunek
emocjonalny, pokazały świetny kawałek aktorskiego warsztatu. Nie wiele
bladziej, wypadli panowie- Paweł Kuźma i Paweł Pawlik, którzy
świetnie sprawdzili się w rolach stricte komediowych. Aktorzy mieli
dobry kontakt z widownią, a liczba interakcji pomiędzy widzem- a
aktorem było spora, ale nie przesadzona. I tu dochodzimy do jednej z
podstawowych zalet "Polska 120". Tematy wojny, śmierci,
czasy brutalne, okrutne dla wszystkich ludzi, którzy doświadczyli
ich ciężaru na swoich barkach. Może się wydawać, że o tych
sprawach nie da się mówić inaczej, niż z powagą właśnie.
Jednakże, wszyscy dobrze wiemy, że teatr rządzi się swoimi
prawami. Dlatego też, daje nam on poznawać pewne sytuacje z różnej
perspektywy, oferując pewną swobodę w ich ocenie i
interpretacji. Tak jest właśnie w przypadku omawianego spektaklu.
Zatem, znajdziemy tu niemal wszystko. Momenty radosne, podsycone
pogodnymi, kokieteryjnymi pieśniami, ale też chwile grozy. Historie
ludzi ukrywających się przed gniewem "Wojny", ludzi
pracujących w Zakładzie Lniarskim, ludzi uciekających- z jedną
koszulą, parą spodni i w parze butów. Był to ich jedyny dobytek.
Piosenki wykonywane właśnie w tym przygnębiającym tonie,
niejednokrotnie doprowadzały mnie do wzruszenia. Jestem osobą młodą
i absolutnie nie mam prawa, aby znać czasy, które zostały nam
opowiedziane. Mogąc jednak poznać choć namiastkę tego, co czuli moi i
nie tylko moi pradziadkowie- momentalnie doceniłam to co mam.
"Polska 120", kontrastowo balansując
pomiędzy humorem, a powagą, odsłaniał przed nami kolejne karty
Walimia w czasach powojennych. Dzięki temu, dowiedziałam się, że
owe czasy bywały zarówno radosne, pełne nadziei i wzajemnej
miłości względem siebie, ale też smutne- którym towarzyszyła
bieda i ciągła obawa. Aktorzy spektaklu, w trakcie jego
trwania, częstokroć snuli trafne wnioski. Była mowa m.in o pomocy
w polu- sąsiad-sąsiadowi, kinie "Wrzos", które w czasach
swojej świetności, było oblegane przez spragnioną niesamowitych
wrażeń ludność. Słuchając jednego z aktorów, przytaczającego
historię tego kina, pomyślałam sobie, że dawniej, ludzie bardziej
lgnęli do sztuki, chcąc ją poznawać bezustannie. A teraz- ludziom
wydaje się, iż wiedzą i widzieli już wszystko, i żaden teatr,
kino, czy książka- nie są im potrzebne do szczęścia. Oczywiście
to tylko moja opinia, z którą każdy ma prawo się nie zgodzić.
Wracając na moment do piosenek, które dane nam było usłyszeć.
Ogromne oklaski, należą się muzykom: Żenię Betlińskiemu,
Grzegorzowi Piaseckiemu, Michałowi Bockowi, Dawidowi Majewskiemu i
Bartkowi Miarce, którzy nadali widowisku niezwykły klimat. Myślę,
że to dobry moment, na przytoczenie fragmentu wiadomości od Pani
Martyny Majewskiej, który może nieco naświetli nam pełne
znaczenie piosenek dla tego przedstawienia.
"Szanowni
Państwo
W
spektaklu "Polska 120" śpiewamy bardzo szczególne
piosenki. Powstały one na podstawie wspomnień o osobach,. które
dawno temu sfotografował pochodzący z Walimia organista i fotograf-
Filip Rozbicki. Gdyby nie jego zdjęcia, nie byłoby tego
przedstawienia. Przez ostatnich kilka miesięcy próbowaliśmy
dotrzeć do ludzi, którzy rozpoznali się na odnalezionych w Walimiu
120 starych kliszach. Niestety wielu z tych osób nie ma już wśród
nas.
Rozmawialiśmy
z ich dziećmi, rodzinami, wnukami, sąsiadami i znajomymi, ale na
pewno nie udało nam się dotrzeć do wszystkich...
W
Waszych emocjach najważniejsze były dla nas emocje. To one
przemówiły do nas silniej niż fakty. Uznaliśmy, że tylko dzięki
muzyce może udać się nam oddać to co odkryliśmy...
Powstała
piosenka o wojnie, o Białym Misiu, o dancingu Relaks, o hucznym
weselu, o naszych Niemcach...
I
wiele innych. Powstała też piosenka o tym dlaczego miasteczko Walim
omijają burze (to podobno jest prawda!)"
Skupmy
się więc na człowieku, dzięki któremu, jak powiedziała Pani
reżyser- powstał cały spektakl. A raczej dzięki dwojgu ludziom. Historykowi- Panu Łukaszowi Kazkowi, który odnalazł klisze i posiadaną wiedzę przekuł w konsultacje historyczne dla twórców spektaklu. Jest jeszcze on- Filip Rozbicki. Żołnierz
1. Armii Wojska Polskiego, uczestnik walk o Berlin, ale też jak
dowiedzieliśmy się wcześniej- organista i fotograf. Jego klisze,
przedstawiające Walim z lat 1947-1959, ukazywane nam praktycznie bez
przerwy na projektorach, przepięknie wtapiające się w aparycje
aktorów, pokazywały obiekty i ludzi, których już nie ma, ale
dzięki fotografiom pana Rozbickiego, na nowo zagościły w naszych
sercach. Uważam, że spektakl sam w sobie jest jak najbardziej
zasłużonym hołdem dla Pana Rozbickiego i gdyby dane mu było
ujrzeć to widowisko, z pewnością w jego oku zakręciłaby się łza
wzruszenia. Wiecie, skąd pojawiła się we mnie pewność, że ten
spektakl był wart tego, by na niego pójść? Moja Mama- oglądając
go- miała łzy w oczach. Klisze, nadały "Polsce 120"
pewnej niepowtarzalności. Bez nich, to przedstawienie nie byłoby
tak wartościowe, a kto wie, czy w ogóle by powstało...
Występ
przekazywał masę mądrości życiowych, które istotne i
celebrowane przez mieszkańców Walimia kiedyś- są tak samo
aktualne dzisiaj i każdy- bez względu na swoje przekonania,
zainteresowania i podejście do życia- powinien je stosować w
swojej codzienności. Po spektaklu czułam niedosyt- chciałam
wiedzieć więcej i więcej. I jestem pewna, że przy najbliższej
okazji, podpytam swoich dziadków o pewne nurtujące mnie kwestie. To
niesamowite, jak jedno przedstawienie, potrafi wpłynąć na
człowieka. To niesamowite, jak kultura w ogóle- wpływa na
człowieka. Jak go buduje, wzbogaca, kształtuje. Jest jak terapia
dla ducha, którą możemy stosować każdego dnia, w zależności od
swoich potrzeb.
A
zatem podsumowując, z całego serca pragnę Wam polecić spektakl
muzyczny "Polska 120". Jest to piękna, mądra opowieść o
powojennych czasach mojej "małej ojczyzny", która
wzrusza, raduje i przypomina, by cenić swoje życie. Chylę czoła
przed ŚP. Panem Filipem Rozbickim, żałując, że nie ma go już
wśród nas, a jednocześnie czując radość, że to właśnie
dzięki jego fotografiom- otrzymaliśmy prawdziwe aktorskie widowisko
wizualno-muzyczne, o którym nie zapomnę przez długi czas. Jeżeli
ciekawość Was zżera, a mam nadzieję, że owszem, będziecie mieli
jeszcze kilka okazji do obejrzenia spektaklu: w Wałbrzychu,
Jedlinie-Zdroju i Głuszycy. Uwierzcie mi, że warto.
Fan(t)a(s)tyczna
Recenzentka ♥